sobota, kwietnia 21, 2007

BK #22


Bruksela. 21. kwietnia 2007

środa, kwietnia 18, 2007

BK #21


Bruksela. Rue du Beffroi. Marzec 2007

niedziela, kwietnia 15, 2007

Muzyka z metra #2

Od czasu kiedy napisałem o grajkach w metrze trochę się w tej materii zmieniło. Nie wolno już muzykować w pociągach, ale można na stacjach w wyznaczonych miejscach, które są ponumerowane i oznaczone specjalnym piktogramem. Tyle gwoli wstępu.

Ponad miesiąc temu poszedłem z kolegami z pracy na obiad do tajskiej knajpy. Po drodze przechodziliśmy przejściem podziemnym, które jest częścią stacji metra Madou - bardzo blisko biura. Gdy tylko zeszliśmy pod ulicę usłyszałem piękny śpiew a capella. W długim korytarzu dającym lekki pogłos stała na tle pustej szarej ściany kobieta w muzułmańskiej chuście na głowie i śpiewała wysokim, czystym, mocnym głosem. Sama - bez dziecka, bez zbieraczy datków. Pieśń (słowo piosenka tu nie pasuje) była smutna i przepiękna. Mizerny tekturowy talerzyk na monety u jej stóp, brudna, pomalowana w graffiti ściana, moi koledzy rozmawiający o pogodzie i jej śpiew rodem gdzieś z marokańskiej pustyni tworzyły jakiś surrealistyczny kontrast. Przeszliśmy obok niej, wyszli na powierzchnię i zjedli curry z kurczakiem i mlekiem kokosowym.

Następnego dnia wziąłem ze sobą do pracy dyktafon i po przerwie obiadowej poszedłem do metra z nadzieją, że ona tam będzie i będzie śpiewać. Tego dnia jej jednak nie było, następnego też nie, trzy dni później też. W końcu o niej zapomniałem a dyktafon znalazł swoje miejsce w torbie fotograficznej.

W dniu mojego wyjazdu do Krakowa na Wielkanoc w biurze zapanował stres i pośpiech. Wszyscy chcieli pokończyć swoje sprawy przed świętami a ja im byłem do tego potrzebny. W ogóle projekt nam się troche zawalił i łatałem w pośpiechu co tylko się dało. Wyszedłem z biura z bardzo małym zapasem czasu - tyle tylko żeby nie wpaść w ostatniej chwili do autobusu jadącego na lotnisko. Do metra zmierzałem na tyle szybko na ile pozwalała waliza na kółkach i torba fotograficzna kołysząca się na ramieniu. Zjechałem schodami pod ziemię wyrównując oddech i wtedy ją usłyszałem a chwilę później zobaczyłem... Stała dokładnie w tym samym miejscu i tak samo pięknie śpiewała. Popatrzyłem krótko na zegarek i stwierdziłem, że mam czas na kilkuminutowe nagranie - dyktafon był przecież pod ręka - w torbie. Zbliżyłem się nieśmiało, wyciągnąłem dyktafon, próbuję włączyć gdy okazuje się, że baterie są zupełnie wyczerpane - urządzenie było martwe.

Skasowałem bilet i wsiadłem do metra, ale będę próbował dalej.

wtorek, kwietnia 03, 2007

BK #20


Bruksela. 1. kwietnia 2007