poniedziałek, lipca 31, 2006

Atomium

Dość nieoczekiwanie symbolem Brukseli rozpoznawalnym równie dobrze co Manneken Pis albo Grote Markt stało się Atomium. Twór z pogranicza architektury i rzeźby powstał w 1958 roku z okazji Wystawy Światowej. Pomysł był wówczas bardzo na czasie; panowała powszechna wiara w postęp, a świat stał na progu ery atomowej.

Atomium jest gigantycznym modelem atomu żelaza powiększonym 165 miliardów razy. Składa się z dziwięciu stalowych kul o średnicy 18 metrów połączonych rurami długimi na 23 metry mającymi przedstawiać wiązania atomowe. Całość ma 102 metry wysokości i góruje nad brukselskim krajobrazem. Każda z kul jest zagospodarowana; w najwyższej jest restauracja, w pozostałych wystawy, biura i coś na kształt mikroskopijnego wesołego miasteczka.


Całość robi oczywiście duże wrażenie. Wokół roi się od turystów, każdy zadziera głowę i mruży oczy, gdyż kule lśnią w słońcu i działają jak lustra w których przegląda się okolica. Ja jednak pomyślałem o tym, że prawie pięćdziesiąt lat temu cała ta koloslana konstrukcja miała być pocięta na żyletki jak tylko goście Wystawy Światowej rozjadą się do domów. Tymczasem za dwa lata stuknie jej pięćdziesiątka. Nie mam pojęcia czy twórca projektu pan Andre Waterkeyn zamierzał stworzyć coś trwalszego. W każdym razie nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że patrzę na największą prowizorkę świata...

Atomium było nią jeszcze do początku tego roku. Przez dwa ostatnie lata trwała gruntowna renowacja budowli. Od lutego można zwiedzać jego odmłodzoną wersję.

środa, lipca 26, 2006

Widok z powierzchni i dzwonek do Anioła Stróża

Mam już podstawowe rozeznanie w topologii centrum Brukseli. To co znajduje się w obrębie pierwszej obwodnicy dzieli się na dwie główne części. Dolne Miasto z wąskimi uliczkami, Grote Markt, mnóstwem restauracji i knajp a także podejrzanych zaułków i śmierdzących kątów oraz Górne Miasto z szerokimi alejami, pięknymi budynkami, parkami i parlamentem (belgijskim). Całość jest dostępna na piechotę, mimo że pod spodem kłębi się metro. Z zamiarem obejrzenia z powierzchni okolic, które przemierzam codziennie pod ziemią (Park, Cetraal Station, De Brouckere) wybrałem się w niedzielę na spacer. Dotarłem na dworzec główny, w okolice parlamentu i pobliskiego parku. Niemiłym zaskoczeniem jest panujący powszechnie brud. Ulice są zwyczajnie zaśmiecone. Worki z odpadami wystawia się po prostu na ulicę. Nie widziałem żadnych kubłów czy śmietników w naszym rozumieniu. Trawa w parku była dosłownie pokryta puszkami, butelkami i papierami. Wyglądała cokolwiek jak bulwar wiślany po wiankach. Fakt, że w piątek było święto niepodległości i w parku prawdopodbnie imprezowano ale w tak zwanej stolicy Europy oczekiwałbym, że ktoś to uprzątnie. Tymczasem nie.

Na Grote Markt znalazłem jeszcze jedną ciekawostkę. W murze najbliższego ratusza domu jest coś w rodzaju grobowca czy epitafium; brązowa płaskorzeźba przedstawiająca mężczyznę na marach. Nie udało mi się do tej pory ustalić któż to mógł być. Niezależnie od tego ninejejsze dzieło sztuki ma ponoć dar przynoszenia szczęścia osobie, która go dotknie. Skąd my to znamy... każdy turysta na placu Matejki w Krakowie musi złapać Krzyżaka za palec a na Wawelu dać się namagnesować Czakramowi. Rzym ma swoje usta prawdy a Praga św. Jana Nepomucena na moście Karola. Cechą charakterystyczną macanego brukselczyka jest to, że sam fakt pomacania ma przypomnieć naszemu Aniołowi Stróżowi o jego wobec nas obowiązkach. Nie wiem skąd się bierze ten związek między kawałkiem brązu a niebieskimi mieszkańcami lecz turyści ustawiają się w kolejce żeby przytulić się do ściany i upomnieć o ochronę. Niezależnie od płci, wyznania i koloru skóry.


Sądzę, że pan w prawym dolnym rogu już dawno rozczarował się swoim Aniołem Stróżem. Wziął jednak inicjatywe w swoje ręce i inkasuje drobne w zamian za piosenki i dobre rady. Z tego co zrozumiałem głównie matrymonialne.

poniedziałek, lipca 24, 2006

Światło i dźwięk na Grote Markt

Latem na Grote Markt (lub jak kto woli na Grand' Place) urządzane jest widowisko z rodzaju "światło i dźwięk". Każdego roku przygotowywany jest inny spektakl. Budynek ratusza i cały rynek jest bardzo widowiskowo oświetlany w rytm muzyki płynącej z głośników pochowanych gdzieś po kątach. Wszystko robi duże wrażenie i przyciąga mnóstwo widzów. Na pół godziny przed pierwszym pokazem nie było już mowy o znalezieniu miejsca w którymś z kawiarnianych ogródków. Chętni więc siadają tak po prostu na ziemi, zadzierają głowy i otwierają paszcze ze zdumienia.



W czasie seansu nie robiłem zdjęć tylko gapiłem się na widowisko jak inni. Powyższe zostało uwiecznione trochę wcześniej i pokazuje jak spragnieni wrażeń turyści szlifują własną garderobą brukselski bruk.

sobota, lipca 22, 2006

Mniejszość muzułmańska w Belgii a sprawa polska

Nie wchodząc w niuanse powiem tylko, że spotkałem się wczoraj z Danielem (Krakus pracujący na Tajwanie, przejazdem w Brukseli), który o Belgach i Belgii wie dużo. Skorzystałem z okazji i wypytałem o to co mnie interesuje a Daniel bezinteresownie dorzucił sporo od siebie. Na ten przykład czy istnieje naród belgijski? No do końca nie wiadomo. Na pewno istnieją Walonowie (francuskojęzyczni) i Flamandowie (mówiący po flamandzku, czyli właściwie po holendersku). Nikt nie ukrywa animozji istniejących między nimi. Flamandowie z Antwerpii nie jeżdżą do Brukseli, bo "tam" przecież wszyscy mówią po francusku. Belgia jest krajem o bardzo wysokiej sopie życiowej, która znacznie przekracza unijną średnią. Wskaźnik ten generuje ponoć właśnie flamandzka północ. Z kolej miłościwie nam panujący król Albert II jest tytularnie królem Belgów (a nie Belgii). Jest więc trochę jak w czeskim filmie, nikt do końca nie wie...

Mamy więc trzy języki oficjalne; francuski, holenderski, niemiecki. Ten ostatni używany jest przez sto tysięcy obywateli w kilku gminach na wschodzie kraju. W ostatnich latach wyniknął jednak problem z postulatem by kolejnym oficjalnym językiem został... arabski. Argument jest prosty. W tej chwili statystyki mówią o 600 tysiącach zamieszkałych w Belgii muzułmanach pochodzących głównie z Maroka. Faktycznie jest ich więc prawdopodobnie znacznie więcej. Jeśli więc niemiecki ma status języka oficjalnego to dlaczego nie arabski. Trudno jest wyobrazić sobie króla, który wygłasza orędzie noworoczne po holendersku, francuski, niemiecku i arabsku. Problem jest na razie odsuwany na przyszłość, ale jak długo jeszcze?

Dowiedziałem się także od Daniela skąd taka duża grupa imigrantów z Maroka. Okazuje się, że pośrednio za sprawą Polski. Otóż w latach sześćdziesiątych kiedy powstawało brukselskie metro Belgowie chcieli sprowadzić robodników i personel średniego szczebla na gigantyczną wówczas budowę. W pierwszej kolejności wybrano właśnie Polskę, i z taką propozycją zgłoszono się do naszego rządu. Jednak jak można było przewidzieć żaden socjalistyczny premier czy pierwszy sekretarz nie zgodziłby się by polski robotnik tyrał dla kapitalisty i pomysł spalił na panewce. Wówczas wzrok belgijskich decydentów padł na Maroko. Zaczęło się od sprowadzenia grupy kilkuset robotników i inżynierów. Później grupa ta rozrosła się do kilku tysięcy. Marokańscy budowniczowie metra korzystając z liberalnego wówczas prawa imigracyjnego czym prędzej sprowadzili swoje rodziny wliczając w to ciotki i kuzynów i tak w ciągu czterdziestu lat liczba ta urosła do wspomnianych już 600 tysięcy.

Innym krajem, z którego imigrancji płynęli i płyną do Belgii jest Demokrtyczna Republika Konga, zwana także Zairem lub Kongiem belgijskim. O nich jednak wiem niewiele. Jak się dowiem to napiszę.

czwartek, lipca 20, 2006

Mała belgijska wieża Babel

Czekam niespokojnie kiedy wreszcie temperatura spadnie poniżej 30 stopni. Klimatyzowane biuro zapewnia komfort przez większą część dnia, ale moje nowe mieszkanko poddaje się aurze i nie daje odrobiny wytchnienia. Jedno okno nie pozwala na zrobienie przeciągu. Z resztą na zewnątrz i w środku jest tak samo duszno i gorąco. Nie ma też chyba sposobu żeby wymienić powietrze w metrze. Nie chce nawet zgadywać ile tam może być stopni.

Wczoraj po zmierzchu wybrałem się na spacer w stronę centrum. Okazalo się, że do tutejszego rynku (Grand Place/Grote Markt) potrzebuję 15 minut spokojnego marszu...
Większość napisów na ulicach (nazwy stacji metra, nazwy ulic, ogłoeszenia na słupach) jest dwujęzyczna. Zazwyczaj pierwszy z nich jest w walońskim dialekcie francuskiego a drugi we flamandzkim dialekcie holenderskiego. Zdziwiło mnie to, że nie są to "czyste" odmiany tych języków, tylko ich wersje używane w Belgii. Statystyka mówi, że w całym kraju po walońsku mówi ok. 40% a po flamandzku 60% ludności. Trzecim językiem oficjalnym jest niemiecki, którym posługuje się jednak zaledwie 1% mieszkańców. Nazwy są często zupełnie do siebie niepodobne. Na przykład moja Rempart des Moines to po flamandzku Papenvest. Prawie wszyscy całe szczęście mówią jednak po angielsku włączając w to pracowników metra i kasjerów w sklepach. Gdyby nie to byłoby mi chyba troche trudniej :) W Fortis Investments angielski jest uznany za lingua franca i nawet dokumentacja powstaje w tym języku.

Jutro święto narodowe. 21. lipca 1831 roku na tron wstąpił jego wysokość Leopold I, a ja się wyśpię (o ile upał pozwoli) i pozwiedzam trochę więcej.

Kwadrat w Brukseli

oto po dwugodzinnej jeździe na szczocie z czystym sumieniem i spierzchniętymi od Cifa dłońmi zasiadam do komputera żeby napisac do Was dwa słowa z mojego swieżo wynajętego mieszkania w Brukseli. Proszę wziąć kartkę i długopis i zapisać:

Rempart des Moines 27
1000 Bruxelles

Mieszkanko jest malenkie ale przytulne i w bardzo miłej okolicy. Do scisłego centrum miasta można podobno dotrzeć na piechotę w kilkanście minut co mam zamiar sprawdzić w czasie weekendu. W pobliżu jest wszystko czego potrzeba gastarbeiterowi; knajpa z piwem, chińska
restauracja, pralnia samoobsługowa, sklep spożywczy i stacja metra.

Do pracy metrem jadę około piętnastu minut, wliczając podróz na 27 piętro gdzie znajduje się biuro w którym siedzę. Na razie nie mam jeszcze uprawnień, żeby włączyc komputer i cokolwiek zaprogramować, wiec czytam mnóstwo dokumentacji i innych papierów, które skutecznie mnie usypiaja :) Jeszcze się ze mnie zrobi kawiarz w tej Brukseli.

Gorąco! Podobno jutro ma być 38 stopni. Poruszając się po mieście wybieram zacienioną stronę ulicy. Żar spada z nieba i wali po głowie. Dzięki Bogu czasem zerwie się jakiś wiatr.

Szczególnych przygód nie przeżywam na razie. Moze poza kontaktem z turecka agencja wynajmującą mieszkania. Państwo są dość zapobiegliwi i żeby w końcu zasiąść przed agentem i zacząć wypytywać o warunki i ceny trzeba sie zameldowac domofonem w dwóch miejscach a potem jeszcze pokazać przez szybkę. Jak juz Cię sprawdzą audio i video możesz dostąpic zaszczytu bezpośredniej rozmowy by dowiedzieć się, że wysokość kaucji nie jest negocjowalna a najchętniej to wszystko załatwiane jest w gotówce. Koniec jednak wieńczy dzieło i dzisiaj około dziewiątej rano wymieniłem pokaźny plik euro na klucz do mieszkania oraz umowę najmu (po francusku:)). Musiałem dołożyć jeszcze trochę na mopa, ścierki, cifa, wuce-kaczkę i tego typu utensylia, bo turecka firma nie widzi konieczności sprzątania mieszkań między lokatorami :) (18. lipca 2006)