sobota, lipca 22, 2006

Mniejszość muzułmańska w Belgii a sprawa polska

Nie wchodząc w niuanse powiem tylko, że spotkałem się wczoraj z Danielem (Krakus pracujący na Tajwanie, przejazdem w Brukseli), który o Belgach i Belgii wie dużo. Skorzystałem z okazji i wypytałem o to co mnie interesuje a Daniel bezinteresownie dorzucił sporo od siebie. Na ten przykład czy istnieje naród belgijski? No do końca nie wiadomo. Na pewno istnieją Walonowie (francuskojęzyczni) i Flamandowie (mówiący po flamandzku, czyli właściwie po holendersku). Nikt nie ukrywa animozji istniejących między nimi. Flamandowie z Antwerpii nie jeżdżą do Brukseli, bo "tam" przecież wszyscy mówią po francusku. Belgia jest krajem o bardzo wysokiej sopie życiowej, która znacznie przekracza unijną średnią. Wskaźnik ten generuje ponoć właśnie flamandzka północ. Z kolej miłościwie nam panujący król Albert II jest tytularnie królem Belgów (a nie Belgii). Jest więc trochę jak w czeskim filmie, nikt do końca nie wie...

Mamy więc trzy języki oficjalne; francuski, holenderski, niemiecki. Ten ostatni używany jest przez sto tysięcy obywateli w kilku gminach na wschodzie kraju. W ostatnich latach wyniknął jednak problem z postulatem by kolejnym oficjalnym językiem został... arabski. Argument jest prosty. W tej chwili statystyki mówią o 600 tysiącach zamieszkałych w Belgii muzułmanach pochodzących głównie z Maroka. Faktycznie jest ich więc prawdopodobnie znacznie więcej. Jeśli więc niemiecki ma status języka oficjalnego to dlaczego nie arabski. Trudno jest wyobrazić sobie króla, który wygłasza orędzie noworoczne po holendersku, francuski, niemiecku i arabsku. Problem jest na razie odsuwany na przyszłość, ale jak długo jeszcze?

Dowiedziałem się także od Daniela skąd taka duża grupa imigrantów z Maroka. Okazuje się, że pośrednio za sprawą Polski. Otóż w latach sześćdziesiątych kiedy powstawało brukselskie metro Belgowie chcieli sprowadzić robodników i personel średniego szczebla na gigantyczną wówczas budowę. W pierwszej kolejności wybrano właśnie Polskę, i z taką propozycją zgłoszono się do naszego rządu. Jednak jak można było przewidzieć żaden socjalistyczny premier czy pierwszy sekretarz nie zgodziłby się by polski robotnik tyrał dla kapitalisty i pomysł spalił na panewce. Wówczas wzrok belgijskich decydentów padł na Maroko. Zaczęło się od sprowadzenia grupy kilkuset robotników i inżynierów. Później grupa ta rozrosła się do kilku tysięcy. Marokańscy budowniczowie metra korzystając z liberalnego wówczas prawa imigracyjnego czym prędzej sprowadzili swoje rodziny wliczając w to ciotki i kuzynów i tak w ciągu czterdziestu lat liczba ta urosła do wspomnianych już 600 tysięcy.

Innym krajem, z którego imigrancji płynęli i płyną do Belgii jest Demokrtyczna Republika Konga, zwana także Zairem lub Kongiem belgijskim. O nich jednak wiem niewiele. Jak się dowiem to napiszę.

Brak komentarzy: