wtorek, stycznia 30, 2007

Rue du Beffroi

Jak pisał radziecki twórca szpiegowskich powieści w odcinkach: "nadludzkim wysiłkiem woli, pokonując nieznośne przeciwności losu" wreszcie razem z technikiem tutejszej telekomunikacji udało nam się przyłączyć moje nowe lokum do Sieci. Nie będę się rozpisywał nad jego zaletami (lokum, nie technika) powiem jedynie, że zmiana w odniesieniu do Mnisiego Szańca jest ogromna. Jeśli ktoś kiedyś wpadnie na pomysł żeby napisać do mnie list albo pocztówkę, a może nawet przyjechać - oto adres:

Jacek Śpiewak
Rue du Beffroi 18
1000 Bruxelles
Belgique

A blogowi należy się w związku w tym zmiana tytułu :)




sobota, stycznia 13, 2007

Pożegnanie z Mnisim Szańcem

Czeka mnie dziś ostatnia noc przy Rempart des Moines, który wspólnie z G. naciągając troche tłumaczenie nazwaliśmy Mnisim Szańcem. Wynoszę się ze ścisłego centrum i migruję na wschodnią stronę miasta. Niezamierzenie będę sąsiadował z Komisją Europejską.

Zostawiam duszną klitkę z oknem na przedszkole dla dzieci imigrantów, które co sił w płucach dopingowały francuskich piłkarzy. Zostawiam kłócące się w jakimś słowiańskim języku małżeństwo za ścianą. Zostawiam tureckich właścicieli z grubymi, złotymi łańcuchami na równie grubych karkach. Zostawiam także "Robotnika" po drugiej stronie ulicy, gdzie można dostać szklankę zimniutkiego Stella Artois za jakąś śmieszną cenę. Zostawiam plac św. Katarzyny na którym tyle się zawsze działo. Zostawiam samoobsługowe pralnie gdzie Muzułmanki, Murzynki, hippisi i programiści komputerów spotykali się żeby z niejakim zdumieniem stwierdzić, że ich ubrania tak samo się brudzą. Zostawiam całą najbliższą okolicę, którą z mozołem odkrywałem przez ostatnie pół roku.

Niezbadane części Brukseli wzywają!

poniedziałek, stycznia 08, 2007

Zgaś zbędną żarówkę?

Belgia posiada siedem elektrowni atomowych, ktore zaspokajają niemal 60 proc. zapotrzebowania na energię elektryczną. W 2003 roku jednak rząd tutejszy zobowiązał się do zamknięcia siedmiu reaktorów w latach 2015 - 2025. Oznacza to, że według ostatnich szacunków trzeba znaleźć nowe źródło dla dwóch piątych belgijskiego zużycia prądu. Tubylcom jednak snu to z powiek nie spędza; wszystkie autostrady w kraju są oświetlone a Bruksela świeci się aż miło:


Bruksela. Grudzień 2006

sobota, stycznia 06, 2007

No przecież jest ewakuacja!

Terminal "Etiuda" na warszawskim Okęciu to dobrze wyglądający barak dla pasażerów z niższej półki; klientów tzw. tanich linii lotniczych (chociaż one same wolą nazywać się "low-fare airlines"). Każdy kto próbował wydostać się z "Etiudy" w świat od razu zrozumie dlaczego zapłacił za bilet tak mało. Jeden z moich dobrych kolegów w przypływie złości powiedział kiedyś o tym sposobie podróżowania "latający PKS". Wiele się nie pomylił - w tanich liniach piloci są co prawda trzeźwi, ale pasażerowie - jak w pekaesie - już niekoniecznie.

Na "Etiudzie" kolejka do "czekinów" zawija się kilka razy i solidarnie stawia do pionu tych, którzy próbują z udawanym zdziwieniem "państwo wszyscy do odprawy?" wryć się na początek. Każdy pcha, ciągnie albo kopie swój bagaż i zaciska szczęki na widok napisu na tablicy informacyjnej, że jego odprawa kończy się już niebawem, a pani miękkim głosem mówi z głośników, żeby się pospieszyć. Irytacja rośnie, złość wzbiera. Należy jeszcze dołożyć powszechny Reisefieber i już łatwo sobie wyobrazić, że atmosfera bliska jest wybuchowi zamieszek. Wtedy właśnie usłyszeliśmy z O. jak pani o miękkim głosie wzywa osobę, która pozostawiła siatkę przy pierwszym "czekinie" do jej odbioru. Komunikat powtarza pięknie improwizowanym "polish english" jakim Kali porozumiewał się ze Stasiem w baobabie "Kraków". Poruszamy się cierpliwie metr po metrze po upragnioną kartę pokładową, a pani głośnikowa apeluje do posiadacza siatki. W chwili gdy mogłem już policzyć osoby, stojące przede mną w kolejce tłum w baraku się zakotłował, zakręcił i niemrawo ruszył kierunku wyjść. Pojawili się także mundurowi różnych służb rozpowiadający coś półgłosem zdezorientowanym kolejkowiczom. W końcu dotarło i do nas: ewakuacja - właściciel siatki się nie znalazł. Zdenerwowana starsza pani obok mnie starała się dowiedzieć od mundurowej postaci płci żeńskiej o co chodzi, a ta obrażona i zdumiona jej nieobywatelską postawą niemal krzyknęła: "No przecież jest ewakuacja!".

Wyszliśmy wszyscy na plac przed barakiem tracąc wystane przez prawie godzinę miejsce w kolejce, ale bezpieczeństwo najważniejsze. Przyjechały pojazdy lotniskowe straży pożarnej, pogotowie a na koniec saperzy i antyterroryści (oczywiście w kominiarkach na twarzach). Przeszklone wnętrze terminala sprawiło, że mieliśmy piękny pokaz rozbrajania siatki przy pierwszym "czekinie". W końcu pan w czarnej zbroi nazwany przez uradowanych świadków widowiska rycerzem wyszedł przed budynek i dumnie pokazał zwrócony w górę kciuk. Chyba nie przemyślał swojego postępowania gdyż kilkaset osób, z których większość taszczyła cięzkie toboły ruszyło ławą po swoje karty pokładowe. O odtworzeniu kolejki sprzed wydarzenia nie było już mowy. Całe szczęscie pracownicy "Etiudy" wyłuskiwali z tłumu osoby, których samoloty (i tak już potężnie spóźnione) miały odlatywać w pierwszej kolejności. W ten sposób znalazłem się przy słynnym pierwszym "czekinie" i w chwili kiedy ważyła się moja walizka (18,5 kg) mogłem popatrzeć na zawartość feralnej siatki, którą pan saper wkopał po prostu za ladę: pęto kiełbasy, kilka puszek Pasztetu Podlaskiego, boczek wędzony i inne polskie wiktuały na londyński stół emigranta. Cóż, jeśli mu natura poskąpiła rozumu to obejdzie się ze smakiem.