sobota, stycznia 06, 2007

No przecież jest ewakuacja!

Terminal "Etiuda" na warszawskim Okęciu to dobrze wyglądający barak dla pasażerów z niższej półki; klientów tzw. tanich linii lotniczych (chociaż one same wolą nazywać się "low-fare airlines"). Każdy kto próbował wydostać się z "Etiudy" w świat od razu zrozumie dlaczego zapłacił za bilet tak mało. Jeden z moich dobrych kolegów w przypływie złości powiedział kiedyś o tym sposobie podróżowania "latający PKS". Wiele się nie pomylił - w tanich liniach piloci są co prawda trzeźwi, ale pasażerowie - jak w pekaesie - już niekoniecznie.

Na "Etiudzie" kolejka do "czekinów" zawija się kilka razy i solidarnie stawia do pionu tych, którzy próbują z udawanym zdziwieniem "państwo wszyscy do odprawy?" wryć się na początek. Każdy pcha, ciągnie albo kopie swój bagaż i zaciska szczęki na widok napisu na tablicy informacyjnej, że jego odprawa kończy się już niebawem, a pani miękkim głosem mówi z głośników, żeby się pospieszyć. Irytacja rośnie, złość wzbiera. Należy jeszcze dołożyć powszechny Reisefieber i już łatwo sobie wyobrazić, że atmosfera bliska jest wybuchowi zamieszek. Wtedy właśnie usłyszeliśmy z O. jak pani o miękkim głosie wzywa osobę, która pozostawiła siatkę przy pierwszym "czekinie" do jej odbioru. Komunikat powtarza pięknie improwizowanym "polish english" jakim Kali porozumiewał się ze Stasiem w baobabie "Kraków". Poruszamy się cierpliwie metr po metrze po upragnioną kartę pokładową, a pani głośnikowa apeluje do posiadacza siatki. W chwili gdy mogłem już policzyć osoby, stojące przede mną w kolejce tłum w baraku się zakotłował, zakręcił i niemrawo ruszył kierunku wyjść. Pojawili się także mundurowi różnych służb rozpowiadający coś półgłosem zdezorientowanym kolejkowiczom. W końcu dotarło i do nas: ewakuacja - właściciel siatki się nie znalazł. Zdenerwowana starsza pani obok mnie starała się dowiedzieć od mundurowej postaci płci żeńskiej o co chodzi, a ta obrażona i zdumiona jej nieobywatelską postawą niemal krzyknęła: "No przecież jest ewakuacja!".

Wyszliśmy wszyscy na plac przed barakiem tracąc wystane przez prawie godzinę miejsce w kolejce, ale bezpieczeństwo najważniejsze. Przyjechały pojazdy lotniskowe straży pożarnej, pogotowie a na koniec saperzy i antyterroryści (oczywiście w kominiarkach na twarzach). Przeszklone wnętrze terminala sprawiło, że mieliśmy piękny pokaz rozbrajania siatki przy pierwszym "czekinie". W końcu pan w czarnej zbroi nazwany przez uradowanych świadków widowiska rycerzem wyszedł przed budynek i dumnie pokazał zwrócony w górę kciuk. Chyba nie przemyślał swojego postępowania gdyż kilkaset osób, z których większość taszczyła cięzkie toboły ruszyło ławą po swoje karty pokładowe. O odtworzeniu kolejki sprzed wydarzenia nie było już mowy. Całe szczęscie pracownicy "Etiudy" wyłuskiwali z tłumu osoby, których samoloty (i tak już potężnie spóźnione) miały odlatywać w pierwszej kolejności. W ten sposób znalazłem się przy słynnym pierwszym "czekinie" i w chwili kiedy ważyła się moja walizka (18,5 kg) mogłem popatrzeć na zawartość feralnej siatki, którą pan saper wkopał po prostu za ladę: pęto kiełbasy, kilka puszek Pasztetu Podlaskiego, boczek wędzony i inne polskie wiktuały na londyński stół emigranta. Cóż, jeśli mu natura poskąpiła rozumu to obejdzie się ze smakiem.

Brak komentarzy: