wtorek, kwietnia 08, 2008

Plac St. Josse część III

Prawie codziennie rano mijałem także kobietę, która sprężystym krokiem przemierzała fragment jednej ze ścian placu. Ciągle ten sam. Tam i z powrotem. Dotykała stopą kawałka chodnika jak linii mety, robiła gwałtowny zwrot i pędziła z powrotem by kilkaset metrów dalej zrobić to samo. Czasem wchodziła do kongijskiego punktu ksero, który jest także rodzajem międzynarodowej centrali telefonicznej, rozglądała się sekundę nerwowo, odwracała i wypadała z powrotem na ulicę. Wielka Murzynka za ladą, która łączy ponumerowane kabinki z Czarnym Lądem albo kseruje wszystkie wymagane załączniki do belgijskiej wizy lub choćby pozwolenia na pracę owinięta we wściekle kwiecistą suknię nie zwracała już na nią uwagi. Traktowała ją tak samo jak przejeżdżający za oknem autobus.

Kobieta miała długie, rozpuszczone siwe włosy i brzydką, pobrużdżoną twarz wykrzywioną grymasem niezadowolenia czy zdenerwowania. Czasem głośno mówiła coś do telefonu komórkowego, łatwo jednak można się zorientować, że z nikim nie rozmawia, że bardzo stara się jedynie przezwyciężyć klątwę szaleństwa i być przynajmniej trochę podobną do tych wszystkich normalnych przechodniów na ulicy.

W przezroczystej siatce na ramieniu oprócz mnóstwa trudnych do zidentyfikowania drobiazgów miała duży plastikowy ścienny zegar. Kobieta czasem zatrzymywała się w pół kroku, wyciągała go i długo nastawiała nie pytając jednak nikogo o godzinę i nigdzie jej nie sprawdzając. Wybierała odpowiednią dla siebie porę dnia, chowała zegar do siatki i wracała do swojej pętli dwóch ulic na wschodniej ścianie placu st. Josse w Brukseli.

ciągu dalszego nie będzie

Brak komentarzy: